Tak naprawdę szykowałam się na krakowski bieg niepodległości na dystansie 10 kilometrów, jednak mój tzw."opóźniony zapłon" sprawił, że przegapiłam zapisy na niego, w związku z czym nie było już miejsc. Jednak dla chcącego nic trudnego, 11 listopada to dzień organizacji biegów niepodległości w większości dużych miast Polski, więc w ostatniej chwili udało się znaleźć coś w zamian.:)
Wtorek przywitał nas piękną, słoneczną, aż można by rzec - nienormalną jak na tę porę roku, pogodą. (Nie narzekam, co to, to nie, oby taka aura utrzymała się jak najdłużej! ;)) Start naszej 8-kilometrówki zaplanowany był ze Skawiny, gdzie też rano stawiłam się pełna optymizmu i wiary we własne...nogi. :P Wydawanie pakietów startowych przebiegło bardzo sprawnie, a pomocą służyła ogromna liczba wolontariuszy z nieznikającym na twarzy uśmiechem. Pod względem technicznym zatem całe przedsięwzięcie można ocenić zdecydowanie pozytywnie! ;) Jedyny minus to zbyt mała ilość koszulek w rozmiarze S bądź M, w mojej czerwonej eLce musiałam wyglądać nieco...groteskowo, but who cares? :P
Przed startem w samo południe odśpiewany został "Mazurek Dąbrowskiego", czym zawodnicy dodatkowo uczcili ten ważny w historii naszego narodu dzień. To bardzo fajna inicjatywa, chwila zadumy, być może nawet wzruszenia i...można ruszać!
Jak już wspomniałam, nastawiona byłam na delikatne wybieganie asfaltem z raczej niewielką różnicą wzniesień. Po ujrzeniu pierwszej, groźnie wyglądającej górki podeszłam do sprawy ze spokojem, zwolniłam tempo, w słuchawkach płynęła ulubiona muzyka, więc czy mogło być źle? Otóż tak, mogło być ŹLE. :D Jako osoba przyzwyczajona do płaskich terenów przeżyłam mały szok widząc przed sobą serpentynki wzniesień. Dobrze, że do walki zachęcało przyjemnie muskające twarz słońce, ludzie dopingujący zawodników na trasie oraz myśl, że przecież 8 kilometrów to nic takiego, a na mecie czeka medal do kolekcji! ;) Ok.300 metrów przed finiszem, po najbardziej stromym wzniesieniu jakie w życiu pokonałam, marzyłam tylko o tym, by rzucić się na ziemię. Przez myśl przemknęło mi nawet: nigdy więcej nie będę biegać, obiecuję, niech to już tylko będzie koniec, albo chociaż niech teraz będzie trochę "z górki", proszę... :P Dzięki pewnemu miłemu panu, który krzyczał widząc moją zmordowaną twarz: "Dziewczyno, za zakrętem meta, jeszcze trochę, biegnij!", nie poddałam się i jakimś cudem w jednym kawałku udało mi się pokonać te górskie 8 kilometrów. W kategorii Open znalazłam się na 27 miejscu spośród 77 kobiet, więc o ile nie był to mój najlepszy w "karierze" bieg, cieszyłam się jak dziecko! :)